Rozpoczął się oto piąty rok starań Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego o oddanie sprawiedliwości ofiarom getta ławkowego na Uniwersytecie Warszawskim. Sprawiedliwości spóźnionej, szczątkowej. Innej już nie będzie.
Chodzi mianowicie o wmurowanie tablicy na uniwersyteckim dziedzińcu, nieopodal bramy głównej, w miejscu pobicia z pobudek rasistowskich profesora Marcelego Handelsmana przez członków b. Obozu Wielkiej Polski, a zaraz później ONR-u. Pobicie Handelsmana – podobnie jak getto ławkowe – było częścią prowadzonej oddolnie i odgórnie walki o uniwersytet i Polskę dla Polaków.
Treść tablicy brzmi: „5 października 1937 roku decyzją rektora na Uniwersytecie Warszawskim wprowadzono getto ławkowe. Pamięci żydowskich studentek i studentów poddanych rasistowskiej segregacji. By antysemityzm i nacjonalizm nie znieprawiły już nigdy naszej społeczności”.
Powstanie tablica upamiętniająca ofiary getta ławkowego na UW?
Jeśli można cokolwiek zarzucić
Tablica nie wymienia wszystkich sprawców getta ławkowego i pomija szerszy kontekst, jakim była antysemicka polityka międzywojennej Polski. Międzywojennej, tak, bo antysemityzm państwowy nie zaczął się w Polsce pod wpływem dojścia Adolfa Hitlera do władzy za zachodnią granicą czy – tym bardziej – dwa lata później wraz ze śmiercią Józefa Piłsudskiego.
Getta zaś jako takie – czy to za murami, czy w postaci miejskich stref osiedlenia (ulic egzymowanych) – istniały w Polsce od średniowiecza do wieku dziewiętnastego włącznie. W 1920 roku getto otoczone drutem zaprowadziły polskie władze w Jabłonnie dla Żydów, którzy zgłosili się ochotniczo do polskiego wojska. To nie były żadne ekscesy marginesu, lecz zjawisko kulturowo prawomocne. Getto ławkowe to zatem jeden z elementów potężnej konstelacji, konfiguracji długiego trwania.
Tablica jest więc minimalistyczna, by nie rzecz skąpa w treści. Przynajmniej jednak UW nie bije się tutaj w cudze piersi. Przynajmniej zaczyna od siebie. Niechby każda z renomowanych przed wojną i dzisiaj uczelni zrobiła choć tyle! Myślę tu choćby o Politechnice Warszawskiej, gdzie getto ławkowe wprowadził rektor, profesor Józef Zawadzki, późniejszy doktor honoris causa tej uczelni, przewodniczący Rady Wychowawczej Szarych Szeregów, ojciec Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”.
Pseudoargumentacja
Skoro technicznie i finansowo wmurowanie tablicy nie przekracza nawet bardzo przeciętnych możliwości, co takiego właściwie stoi na przeszkodzie sfinalizowaniu tej nieskomplikowanej operacji?
Ze strony elit symbolicznych – należących do dzisiejszego, a i niegdysiejszego mainstreamu – można usłyszeć mianowicie, na przykład, że na upamiętnienie getta ławkowego jest za wcześnie. Nasza wiedza jest bowiem niedostateczna. Potrzebne są badania. Mimo pozorów racjonalności, naukowości nawet – mimo zachowania zasady decorum – jest to pseudoargument. Jeśli zaś wniknąć w jego niewyartykułowane założenia, trafimy na logikę, która ucisza ofiary i chroni sprawców.
Z faktu, że potrzebne są badania na temat wydarzeń doniosłych, obfitujących w ofiary i brzemiennych w skutki, nie wynika niemożność ich odnotowania w przestrzeni publicznej. Przykłady można mnożyć. Najprościej zaś potoczyć wzrokiem po uniwersyteckim dziedzińcu. Dowód koronny znajduje się naprzeciwko nieistniejącej „gettowej” tablicy. Jest to spiżowa tablica upamiętniająca wydarzenia i ofiary Marca ’68 roku. Odsłonięto ją w roku 1981. Badania nad Marcem były wówczas w powijakach, jeśli w ogóle były. Nikomu jednakże nie przyszło do głowy zastosować wobec inicjatywy odsłonięcia tamtej tablicy blokady pozornego wynikania.
Kultura dyskrecji
Z tego faktu warto wziąć przykład. Jednocześnie zaś nie powtórzyć popełnionego wówczas błędu, gdyż tablica „marcowa” traci przy bliższym poznaniu. Informuje bowiem oto, że:
„Na tym dziedzińcu 8 marca 1968 roku rozpędzono wiec studentów domagających się wolności słowa. Wydarzenia Marcowe stały się symbolem brutalnych prześladowań niezależnej myśli, niszczenia kultury narodowej i jedności społeczeństwa polskiego. Dziś solidarni, oddając sprawiedliwość pokrzywdzonym, umieszczamy tę tablicę ku przestrodze przyszłym pokoleniom. Studenci, pracownicy UW, robotnicy Warszawy”.
Opis wydarzeń zaciera ich specyfikę, tożsamość ofiar i motywację sprawców. Nie dowiemy się, co się stało wtedy: 25 lat po Zagładzie i na jej przedłużeniu. I że od prześladowań, które spadały na Żydów w tuż powojennej Polsce – w drugiej połowie lat 40., a następnie po 1956 roku – Marzec różnił się tym, że był aktem państwowego antysemityzmu, w którym wzięły udział między innymi także władze UW, trzydzieści lat po wprowadzeniu getta ławkowego. Ciekawe skądinąd, czy również dla portretu rektora Rybickiego – obok portretu rektora Antoniewicza – jest dzisiaj miejsce w Rektoracie?
Przeciwko kategorii pamięci
Badania nad gettem ławkowym były potrzebne, są potrzebne i będą potrzebne. Mało tego, były, są i – miejmy nadzieję – będą prowadzone. Sytuacja, z którą mamy dzisiaj do czynienia i którą staramy się nazwać i opisać, jest częścią ich przedmiotu. Skłania ona do następujących pytań badawczych:
- Dlaczego starania o wmurowanie tablicy trwają piąty rok (już)?
- Dlaczego zaczęły się osiemdziesiąt lat po wydarzeniach (dopiero)?
- Jakim sposobem – osiemdziesiąt lat po wydarzeniach – przedstawiciele elit symbolicznych są w stanie brać udział w rekonstrukcji historycznej skeczu Latającego Cyrku Monty Pythona pod tytułem Za wcześnie, by o tym mówić?
Pamięć zbiorowa rozumiana jest jako wspólnotowa narracja o zbiorowej przeszłości. Kategoria pamięci sugeruje, że przedmiot narracji należy do dziejów i spraw minionych. Tymczasem w obliczu pustej ściany na dziedzińcu uniwersyteckim nie mamy do czynienia z przeszłością, lecz z ciągiem dalszym: z kontynuacją praktyk dyskursywnych i niedyskursywnych z lat 30. i 60. Blokując opowieść o wykluczeniu i przemocy – a więc cenzurując sferę reprezentacji w interesie sprawców – pseudoargumenty, milczenie i zaniechanie same są formą wykluczenia i przemocy. Stawką przełamania oporu i wmurowania na UW tablicy poświęconej ofiarom getta ławkowego jest zerwanie tej ciągłości.
Elżbieta Janicka