“Myśmy uratowali się wszyscy, oni wszyscy zginęli” – to tytuł jednego z rozdziałów książki Moniki Sznajderman “Fałszerze pieprzu”, napisanej – jak mówi autorka – w formie listu do ojca, zamiast rozmowy, która się nigdy nie odbyła. Jej promocja odbyła się wczoraj przy pełnej sali w Muzeum Polin. Spotkanie prowadził Paweł Smoleński.
– Mogłabym napisać dwie książki. O Zagładzie z jednej strony i o społecznikach, budowniczych, czy ułanach z drugiej. To jak historia z kosmosu – mówi autorka.
Z jednej strony majątek na Lubelszczyźnie, a z drugiej radomskie jatki. Wprawdzie, jak twierdzi, książka nie jest oskarżeniem czy wyrzutem, ale Monika Sznajderman stara się odpowiedzieć w niej na pytania dotyczące w najlepszym razie obojętności na koszmar Zagłady. Zastanawia się, czy nie mogliśmy zrobić więcej.
Na pytanie z sali o to, czy faktycznie było to możliwe w sytuacji, gdy za ukrywanie Żydów groziła śmierć, komentuje: To były czasy gdy śmierć groziła za wiele rzeczy – za szmugiel, gazetki. I Polacy często godzili się na to ryzyko. Na ten rodzaj niebezpieczeństwa narażali się chętniej. Nie oskarżam. Próbuję zrozumieć.
PK