Widzący

Ohel Widzącego z Lublina, fot. Krzysztof Schabowicz - Praca własna, CC BY-SA 2.5

„Zwano go Widzącym, bo widział”. To oczywiste, ale jak piękne zdanie, napisał Martin Buber o Jakubie Icchaku z Lublina. Był on najbardziej znanym uczniem reb rebego Elimelecha z Leżajska. Przewyższał mistrza ambicjami i umiejętnościami, co stało się przyczyną ich wieloletniej wrogości. Wychowanek przerastał nauczyciela na wielu płaszczyznach, ale ich mądrość, wiara i moc pochodziły z tego samego źródła. Elimelech wyszedł do ludzi i pozwolił im poczuć bliskość Boga. Nie rozpływał się tylko w modlitwie, lecz potrafił zarazić zachwytem nad wielkością stworzenia swoich współwyznawców. Jeśli trzeba było czynił cuda. Czynił je nawet wtedy, kiedy nie było takiej potrzeby. Był ogniem, który rozpalał głowy i serca. Ale Widzący widział i wiedział, że musi pójść własną drogą, zdobyć swoich uczniów, stworzyć coś nowego.

Widział wszystko: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Miał ten dar od urodzenia, ale był przerażony ogromem zła, na które musiał patrzeć. Przyglądał się wędrówkom dusz i rozpaczał. Legendy mówią, że prosił Boga o chwile wytchnienia, a kiedy to nie pomogło, zawiązywał chustkę wokół głowy, aby zasłaniała mu oczy. Zdejmował ją tylko do modlitw i nauki. Wyniszczał swój wzrok przez siedem lat. Kiedy tylko otwierał oczy to widział wszystko w promieniu ponad sześciuset kilometrów. Miał wgląd na to, co się dzieje w Wiedniu, Gdańsku i Lwowie. W końcu Pan się nad nim zlitował. Od tego czasu Jakub Icchak widział już tylko na odległość ponad stu sześćdziesięciu kilometrów. Tak mówią opowieści. Nadal jednak to było dużo. Jak można było żyć z taką umiejętnością, a może przekleństwem. To, co człowiek zobaczy podczas swojego jednego życia to dużo. A co dopiero przyglądać się milionom dusz, tym, którzy nadejdą i aktualnie istniejącym. Widzieć ich rozpacz, miłość, przemijanie i modlitwy, które tak często pozostawały niewysłuchane. Ile musiał się nacierpieć, a jednak służył wiernie Bogu i swoim chasydom. Czynił cuda i radził ludziom. Ci wręczali mu kartkę, na której napisane było imię ich oraz ich matki, a także prośba. Prosili go o uzdrowienie, odmianę losu, małą poradę czy potomstwo. On zaś patrzył na te kwitełe i widział wszystko wstecz, do przodu i teraz.

Raz do Lublinera przyjechało kilku chasydów. Woźnica poprosił ich, aby podali cadykowi również kartkę z jego prośbą. To właśnie na niej najdłużej skupił wzrok Jakub Icchak, aż w końcu powiedział: „Jaki blask bije z imienia tego człowieka!”. Wierni zdziwili się, jak to jest możliwe, skoro woźnica to zwykły prostak bez żadnych cnót. Zwykły szarak bez wielkich zasług. Jednak przechadzając się po Lublinie spotkali go tańczącego na weselu. Okazało się, że napotkał pannę młodą, której nie było stać na ofiarowanie swojemu oblubieńcy modlitewnej chusty. Woźnica wyjął więc sakiewkę i znalazł w niej właśnie tyle, ile było potrzebne. Cały dzień później się radował.

Niektórzy, jak pisze Ignacy Schiper, nazywali Widzącego „nowym czarownikiem – szarlatanem, bogacącym się na głupocie naiwnych zwolenników”. Być może tak było, być może też święty Jan od Krzyża nigdy nie lewitował, a prawosławni jurodiwi nigdy nie walczyli z diabłem. Może Jakub nigdy nie walczył z aniołem, a namiestnik Judei umywał ręce od skazania zwykłego włóczęgi.

***

„Ale trzeba tu wspomnieć też o zwierzeniu, jakie uczynił podczas rozmowy z pewnym uczniem, a ten przekazał je dalej: «Dziwi mnie – powiedział – jak to jest: ludzie przychodzą do mnie smutni i odchodzą rozjaśnieni, a tymczasem ja sam jestem…». Tu, jeśli wnioskować po pierwszej zgłosce, chciał powiedzieć «ponury», ale wstrzymał się natychmiast i rzekł: «A przecież ja sam jestem mroczny i nie jaśnieję»” – pisał Martin Buber. Jeden z największych cadyków, przywódców chasydów, których nauka zakłada, że trzeba żyć w ciągłym zachwycie i radości, nie potrafił cieszyć się pełnią szczęścia w świecie danym mu przez Boga.

Widział. Był mroczny i melancholijny, zapadał się pod ogromem cierpienia, na które musiał patrzeć. Nigdzie nie mógł znaleźć ukojenia, a świat naokoło był tak samo zwariowany jak przez tysiące lat przed i po jego narodzinach. Widział śmierć i niesprawiedliwość, widział zło i cierpienie, patrzył na swoich podopiecznych, którzy nie zawsze chcieli pochylić się nad Szechiną leżącą na polnej drodze. Czy również i jemu nie zdarzało się popadać w pychę i postępować niewłaściwie? Był w końcu człowiekiem obdarzonym łaską. Wybranym. Jednym z tych niewielu, przez ręce których płynęła moc Pana. Łatwo wtedy, takie mam wrażenie, poczuć się wyjątkowym.

A przecież powinien się wyzbyć własnego „ja” i połączyć z nieskończonością. Łatwo powiedzieć. Chwal Boga, tańcz i śpiewaj, módl się i wierz, a z drugiej stron patrz na świat, który przypomina nieudolne dzieło demiurga, bądź świadkiem rozpaczy innych. Trudno wtedy o nadzieję; szczególnie jeśli jest się na ciągłym wygnaniu, a domem twoim są jedynie litery i książki, kiedy patrzysz na niekończącą się wędrówkę swoich braci i sióstr. Współuczestniczysz z nimi w prześladowaniach i pogromach, ścigają się po lasach i musisz chronić swoje życie po zimnych, mokrych wąwozach.

Już samo oglądanie teraźniejszości bywa przerażające. Kiedy spojrzy się w przeszłość, również można popaść w zasępienie i przerażenie. A widzieć przyszłość? Wiedzieć, że nie ma nadziei i ta ziemia pełna cudów, masakr, miłości i zdrady, zostanie kiedyś ogołocona. To musi być zaiste nie łaska, a przekleństwo. Jak wtedy wyprzeć się smutku? Zaufać? Nie być narażonym na grzech braku wiary?

Wyobrażam go sobie zawsze zamyślonego, skulonego, melancholijnego, zapadniętego w ciemność i z tym mrokiem prowadzącego wojnę. Chciał może być inny, na pewno radośniejszy, wiedział bowiem o nakazach wiary, którym nie potrafił sprostać. Kiedy inni się cieszyli obecnością tak świątobliwego męża jak on, Jakub Icchak nie potrafił sprostać wymaganiom swoich współwyznawców. Martin Buber opisuje historię, kiedy w roku 1793, jesienią, kilka dni po Święcie Radości Tory, cadyk nie święcił go z uciechą, a kiedy tańczył ze zwojem Tory jego krok był ociężały. Wzdychał głęboko, chociaż powinien był cieszyć się głośno po słowach „Niechaj tańczą sławiąc imię Jego” lub „Wrogowie moi i nieprzyjaciele chwieją się, padają, my zaś, my podnieśliśmy się i trwać będziemy”. Te zdania symbolizują zwycięstwo nad siłami zła, które tej nocy szukają dostępu do Króla Świata. Kto wtedy oddaje się nauce i modlitwom, ten z powrotem w otchłań je spycha.

Widzący natomiast przed tym, jak „zaczął wgłębiać się w naukę, powiedział tym razem z cicha, jak nieraz czynił: «Panie świata, możem jednych z tych, o których napisane jest: Cóż tobie do wykładania przykazań moich?». Zaczął płakać i długo to trwało, nim mógł otworzyć księgę Blasku, by zgłębiać te miejsca, które mówią o północy. Po nauce zrobił coś, co zawsze czynił po spełnieniu wszystkiego, co nakazane o tej porze. Siadł na stołku tak, że kolana wysunęły się daleko do przodu, oparł na nich łokcie, głowę ujął w dłonie i zamknął oczy tak mocno, że poczuł ucisk na dolnych powiekach. Tak jak zawsze ukazała mu się najpierw czerwona jak krew płaszczyzna, ale po chwili rozdarła się w środku i ukazało się światło, najpierw mleczne, potem jeszcze bielsze, aż w końcu nie było już nic poza białym światłem. «Czemuś mi to uczynił?» – powiedział Jakub Icchak.

Takie słowa możemy o tym świątobliwym mężu przeczytać w Gogu i Magogu. Kronice chasydzkiej. Takiego również ja go widzę niemal przez całe jego życie. Udręczonego i przybitego, spełniającego swoje obowiązki. Był świadom, że dobro często miesza się ze złem i ludzie mylą jedno z drugim. Stają się ofiarami sztuczek nieczystego albo – mówiąc bardziej biologicznie – własnej, niedoskonałej natury.

W ciemności widział światło, wtedy ono jest najlepiej dostrzegalne, ale jednak był zarazem świadom, że ów mrok otaczał jasne punkty, a nie na odwrót. Blask był obramowany ciemnością, podobnie jak gwiazdy na niebie są tylko punktami pomiędzy ogromem kosmosu. Lśnią na tle, które pomimo spokoju jest mordeczce i bezmyślne, chce zniszczenia, nie dlatego, że tak pragnie, ale taka jest jego natura. Chce się rozszerzać, wypalać i niknąć w nocy. Ma swój plan, który nie zważa na jednostki i całe galaktyki. Realizuje go trwale; za pomocą czasu i prostej siły, doprowadza do ciągłego niknięcia i zapominania. Dlatego tak łatwo nam żyć, bo nie pamiętamy, nie wiemy, staramy się pewne sprawy wyprzeć. A on patrzył i widział. To wcale nie brzmi jak łaska, ale kara, toteż zapadał się w swojej z góry przegranej walce z ciemnością, ale też z Panem miał swoje zatargi.

„Czemuś mi to uczynił?” – skarżył się. Czy nie było ode mnie lepszych i silniejszych? – pytał całkiem słusznie. Ujmując sprawę prosto, chociaż jak to bywa w takich sytuacjach i tak skomplikowanie, Bóg kocha tych, których doświadcza, przynajmniej tak mówi powiedzenie, jednak czy musi być ich tak wielu na tym świecie. Jakub Icchak po prostu mówił za siebie i za nich, wszystkich, których widział w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

***

Lubliner zachęcał by rozpalać wiele świateł, by rzeczywistość naokoło rozjaśniła się. Następnie powinno się ze sobą łączyć litery jak gwiazdy łączą się w gwiazdozbiory a dzieci szukają punktów wspólnych pomiędzy kropkami rysując królika. Wtedy serce się rozpala a z liter wychodzą nowe znaczenia i można zrozumieć więcej. Ja nadal nic nie rozumiem. Czytam, piszę, łączę litery i sens rzeczywistości ciągle mi umyka. Niewiele jestem w stanie wyciągnąć wiedzy z przeszłości, książek i teraźniejszości. Patrzę i nie widzę, to też jest przekleństwo. Nawet wiem coraz mniej, tylko ciągłe białe plamy wyskakują mi przed oczami. Nie wiem też, czy potrafię odróżnić dobro od zła, o ile te w ogóle takie stwierdzenia jeszcze w dzisiejszym świecie istnieją.

Jakub Icchak kiedyś powiedział, że „niejeden jest zły i nie wie, że jest zły”, nawet kiedy już demony ciągną go do bram piekieł, temu się wydaje, że jest tam, aby uratować jakąś duszę. Może więc my wszyscy nim nie rozumiemy i próbujemy iść obraną drogą, która zawsze jest mylna, bo nie ma dobrych ścieżek i gościńców. Naszym jedynym celem zaś powinno być akceptowanie siebie samych, nie udawanie, nie świętoszkowanie, ale od czasu do czasu pomaganie obecności bożej, która gdzieś tam na podobnych traktach upada, wstaje i idzie dalej. A może wręcz przeciwnie, należy realizować idee i przyśpieszać ruch czasu.

Jakubowi Icchakowi zarzucano, jak robił to Izrael Lebl, że jest opojem i żarłokiem, nieukiem, ma oczy, a nie widzi. Może w tych stwierdzeniach też jest dużo prawdy, ale czy to ważne? „Co to jest prawda?”, może od niej natomiast ważniejsza jest nadzieja i trochę światła wśród ciemności. Te opowieści, jeśli są zmyślone, mają swoją moc i układają się w litery, które nadają sens. Sprawiają przyjemność i odciążają z cierpienia, jak jedzenie, alkohol, śmiech i tytoń.

Jak pisze Jiří Langer: „wyobraźcie sobie nas, chasydów, bez herbaty, a co dopiero bez tytoniu! To po prostu nie jest możliwe. Musicie wiedzieć, że dla prawdziwego chasyda palenie jest świętym aktem, doprawdy, jest niemal równe składaniu ofiary. Jak mówi święty Talmud: “Niech wszystko, co robisz, będzie tylko i wyłącznie po to, by sprawić przyjemność Niebiosom!”. To, oczywiście, odnosi się także do palenia, przede wszystkim do palenia. Wszak dym rzeczywiście wznosi się ku niebu”. Opowieści również wznoszą się ku niebu i dają ludziom chwile wytchnienia. Pozwalają im zapomnieć o cierpieniu i troskach, ale też tłumaczą otaczający ich świat. Dlatego nawet jeśli rację ma Dawid z Kamowa nazywając Jakuba Icchaka szarlatanem, nie jest to ważne.

Wierni tłoczyli się na jego naukach, a nie lubelskich mędrców. Widzący widział i radził. Nie pozwalał swoim ludziom wątpić i upadać, ale całym swoim postępowaniem świadczył, że pomimo cierpienia, które doznawali, jest jeszcze Boska radość i można ją osiągnąć w każdym momencie. Raw lubelski, rabi Azriel Hurwic, zwany Żelazną Głową, raz zapytał Jakuba Icchaka: „Jak to się dzieje, że tylu się wokół ciebie gromadzi? Znacznie cię przecież przewyższam w głoszeniu Nauki, a do mnie tak się nie zbiegają?”. Cadyk odpowiedział mu: „I ja się dziwię, że do mnie, prostego człeka, tylu ich przychodzi, aby słuchać słowa Bożego, zamiast szukać go u ciebie, którego wiedza przenosi góry. Może jednak przychodzą do mnie właśnie dlatego, że dziwię się, że do mnie przychodzą, a do ciebie nie przychodzą, ponieważ dziwisz się, że nie przychodzą”, możemy przeczytać tę przypowieść w jednej z wielu książek. Obydwaj, koniec końców, zostali pochowani obok siebie. Dwie części tej samej tradycji spoczęły w lubelskiej ziemi.

Dlatego może dobrze jest, że tak niewiele rozumiem i dziwię się temu zaginionemu światowi Żydów pomiędzy Ropczycami a Brodami, Stryjem i Lublinem. Może nawet Jakub Icchak przewidział moje wątpliwości i że nadal nie potrafię zrozumieć tak wielu spraw. Jasnowidz z Lublina kiedyś powiedział do swojego ucznia, Naftalego, że Bóg nie wymaga od nas wcale mądrości, ale prostoty serca. Przecież napisane jest „Bądź prosty przez Panem, twym Bogiem”. „– To prawda – powiedział bogobojny reb Naftali – ale żeby być prostym przez Bogiem, trzeba być bardzo mądrym”. Jak to zatem jest? Sam nie wiem. Czy więc powinienem pisać, plątać się w ten niezrozumiały świat przeszłości, skoro Widzący powtarzał, „że sama płodność nie znaczy jeszcze nic, gdyż chodzi też o to, co się wyda na świat”.

Jest jednak pewna opowieść z nim związana, która może rozwiać kilka wątpliwości. „Rabbi Ber z Radoszyc poprosił kiedyś swojego nauczyciela, rabbiego Jakuba Icchaka z Lublina: «Wskaż mi, rabbi, jedną powszechną drogę w służbie Bożej!». Cadyk odparł: «Nie należy wskazywać ludziom, jaką mają obrać drogę. Istnieje bowiem droga służby przez naukę i droga służby przez modlitwę, przez post i przez jedzenie. Każdy powinien rozważyć, ku jakiej drodze skłania się jego serce i tą drogą niezmiennie kroczyć»” – jak czytamy u Bubera. Może więc Jakub Icchak wcale nie widział przyszłości, ale udawał, lecz w ten sposób też realizował służbę bożą, dając wiernym radość i nadzieję.

„Cóż by to był za Bóg, gdyby można Mu było służyć tylko w jeden sposób!” – mawiał Widzący. I dodawał: „Nie godzi się mówić swemu towarzyszowi, jaką ma iść drogą. Jest droga służby Bogu poprzez naukę, jest inna, służby poprzez modlitwę, i jeszcze inna, przez okazywanie miłości bliźnim, jest droga poprzez post i droga poprzez jedzenie. Wszystkie to są właściwe drogi służby bożej. Każdy zaś powinien zważyć, na jaką drogę ciągnie go serce, a potem działać na tej drodze ze wszystkich sił”. A może po prostu widział. W Leżajsku i Lublinie nie może być cudów?

Może ja też pisząc, dotykam pewnej prawdy, a wszczepiając się w przeszłość powoli, bo powoli zaczynam coś rozumieć i w ten sposób spełniam swój los i wolę bożą. Zbliżam do teraźniejszości historię, która powoli staje się częścią mojego życia. Na nowo odkrywam, chociażby dla siebie, pewne wydarzenia, a nawet zmyślając, coś pomijając albo dodając, nadaje temu światu choć pozorną treść. W rzeczywistości bowiem nikt z nas nie wie czy jego życie ma sens i idzie w słusznym kierunku, czy jednak jest ono tylko kroczeniem nad przepaścią bez żadnego celu i mety. Mówiąc wprost: czy jest Bóg i czy historia idzie według jakiegoś wzorca? Chciałbym potrafić chociaż odpowiedzieć na jedno z tych pytań. Wiem natomiast, że istnieje przeszłość – miejsce mojego pochodzenia.

Na przykład Szołem z Bełza nigdy nie chciał być rabinem, a zwykłym handlarzem. Wykazywał się skromnością i mądrością, posiadał „talent do modlitwy, nie miał talentu do geszeftu. Potrafił dumać nad Talmudem. Poszedł z przyjacielem do Widzącego po radę: jemu Lubliner kazał założyć sklep, a jego przyjacielowi nie wchodzić w biznes. Otworzyli dwa niezależne sklepy, obydwaj stracili pieniądze” – jak pisze Langer. Gdzie tu cud jasnowidzenia, gdzie tu mądrość? Otóż Szołem z Bełza wrócił do Jakuba Icchaka, który mu powiedział, że dopóki miał pieniądze, nie chciał być rabinem, a przecież do tego jest stworzony. Teraz zaś, nie posiadając nic, musi w końcu spełnić swój los, a jego przyjacielowi przecież nakazał nie wchodzić w biznes.

***

Lubelski cadyk przewidział nawet datę swojej śmierci. Powiedział uczniom, że w tę rocznicę żaden pobożny Żyd nie będzie palił pamiątkowych lampek, ani pił wódki.

Jakub Icchak należał do tych świątobliwych mężów, którzy posiadali wielkie ambicje. Nie tylko chciał czynić cuda i pomagać prostaczkom, ale za główne zadanie swojego życia postawił sobie pokonać złego i tym samym szybciej sprowadzić na ziemię Mesjasza. Ludzie czasami mają dziwne pomysły… Nawet tak mądrzy jak Widzący. Może jednak ich mądrość przejawia się w podejmowaniu spraw niemożliwych, podobnie jak światłość najlepiej objawia się w ciemności.

Czasami sobie myślę, że Jakub Icchak, któregoś pięknego dnia, bo takie rzeczy zwykle dzieją się, kiedy świat kwitnie a słońce świeci, zobaczył wszystkie tragedie, które spadną na jego naród w najbliższych latach. Po rozkwicie chasydyzmu i sztetla ujrzał zmierzch i zagładę. Dlatego mroczniał i stawał się melancholijny, nie potrafił się cieszyć, ponieważ zobaczył to, na co żaden człowiek nie powinien patrzeć: ogień, maszyny w służbie śmierci i morze trupów, miliony ciał niewinnych ludzi. Cóż mógł począć, jeśli nie przeciwstawić się czasowi i stanąć do walki z siłami, których pokonać nie mógł? Objawiona mu została nawet data śmierci, a on nie zrezygnował. Chciał zmienić tor historii i złamać los, chociaż wiedział, że to nie tylko niemożliwe, ale wręcz nieprawdopodobne. Nikt nie może tego zrobić, dopóki istnieje mordercza siła, każąca rozszerzać się wszechświatowi i umierać stworzeniom. Ona przy okazji wytwarza historię, to okropne połączenie idei i czasu, która pozornie nas czegoś ma uczyć i tłumaczyć sens istnienia człowieka, ale w rzeczywistości zwodzi go to tylko mirażami.

Powiedział swoim uczniom, że w rocznicę jego śmierci nie będą się cieszyć, ani pić wódki, jak to mieli chasydzi w zwyczaju, wspominając żywot cadyka i opowiadając o nim piękne historie. Znali też doskonale jego zamiary pokonania siły złego. Wiedzieli zatem, że nie mogą Widzącego wtedy spuszczać z oka, kiedy oddawał się modlitwom. Wystarczyłaby bowiem tylko chwila, aby ciemność go pokonała. Nie miał w pojedynku z nią żadnych szans, nawet taki cudotwórca jak on musiałby skapitulować od razu, kiedy wszedłby samotnie w starcie z tak złowrogą siłą, która oszukała Adama i do dziś każe ludziom zadawać cierpienie innym żywym istotom.

Pewnej feralnej nocy żona cadyka czuwała nad nim w jego pokoju. Jakub Icchak, zapominając o świecie, modlił się z całych sił, a ona pilnowała, aby nic mu się nie stało. W pewnym momencie usłyszała na korytarzu płacz dziecka. Niewzruszona nadal siedziała na swoim miejscu aż, poruszona matczynym odruchem, wstała i zaczęła nasłuchiwać. Nie spuszczała jednak z męża wzroku, jednak po malutkich krokach zbliżała się tyłem do drzwi. Płacz nie ustawał, jej serce się krajało, że gdzieś tam cierpi dziecko, więc postanowiła, że lekko uchyli drzwi i zobaczy co się dzieje. Tak też zrobiła i w tym samym momencie cały świat ucichł. Gdy odwróciła głowę, Jakuba Icchaka już nie było w pomieszczeniu. Zobaczyła tylko otwarte okno, a że było to poddasze w kamienicy, znajdowało się on na tyle wysoko, że żaden mężczyzna nie byłby w stanie szybko się na nie wspiąć, mniej więcej na wysokości głowy Widzącego. Znaleziono go kilkanaście kroków dalej, co też było niebywałe, bo przecież nikt nie mógł się tak daleko wybić i tyle metrów przelecieć. Zły go porwał.

Lubliner żył jeszcze kilka miesięcy, cierpiąc straszliwe męki, a jego połamane ciało zmuszało go do ciągłego leżenia. Zmarł dziewięć miesięcy później, dziewiątego miesiąca ab znalazł się w świecie prawdy. Tego dnia Tytus Flawiusz, przyszły cesarz Rzymu, zniszczył Świątynię Jerozolimską. To wtedy święte miasto nawet nocą było jasne od pożarów. Na pamiątkę tego wydarzenia Żydzi nic nie jedzą. nie piją i siedzą w kompletnych ciemnościach. Nawet w synagodze pali się tylko słabe światełko. Jerozolima została zniszczona, upadło żydowskie powstanie przeciwko panowaniu rzymskiemu. Setki tysięcy ludzi zmarło, wielu dostało się w niewolę, kraj został zrujnowany. Rozpoczęła się trwająca bardzo długo wędrówka narodu wybranego, który rozpierzchł się po całej ziemi. Ich potomkowie trafili w końcu do Leżajska i Lublina, tworząc wspaniała historię Żydów związanych z Polską. Tutaj zaczęło się na nowo tikun ha-olam, czyli naprawa świata. W końcu Polska po hebrajsku to Polin: tu spocznij. Ich szczątki, tradycja i historie tu zatem spoczęły, zostały i stały się częścią tego kraju.

Korzystałem:

Martin Buber, Gog i Magog. Kronika chasydzka, przeł. Jan Garewicz, Warszawa 1999
Martin Buber, Opowieści chasydów, przeł. Paweł Hertz, Poznań-Warszawa 2005
Jiří Langer, 9 bram do tajemnic chasydów, przeł. Anna Golewska, Kraków 1988
Ignacy Schiper, Przyczynki do dziejów chasydyzmu w Polsce, Warszawa 1992

Dawid Szkoła

Newsletter

Wpisz poniżej swój e-mail, a nie przegapisz najważniejszych artykułów!