To my jesteśmy kustoszami tego cierpienia

Yom Ha-Szoa, czyli Dzień Upamiętnienia Zagłady, obchodzimy w tym roku 18 kwietnia, prawie równocześnie z osiemdziesiątą rocznicą wybuchu powstania w getcie warszawskim. Niech to będzie jedno upamiętnienie, wspólna okazja, aby wspomnieć wszystkie sześć milionów ofiar Holokaustu. W Polsce, w miejscu kaźni pięciu z sześciu milionów, obchody tego dnia mają szczególny wymiar. To na nas, na co dzień mieszkających tam gdzie zapadł głęboki cień nieznanego w dziejach ludobójstwa, tam gdzie Żydzi walczyli o przetrwanie, tam gdzie ginęli, to na nas nałożony został obowiązek szczególnej odpowiedzialności za przeszłość. To my jesteśmy kustoszami tego cierpienia, to nam zlecony został obowiązek pamięci i obowiązek troski o pamięć.

Warszawskie getto konało powoli, w etapach. W czasie Grossaktion Warschau, Wielkiej Akcji – jak zwali ją kaci – od sierpnia do września 1942 r., ponad trzysta tysięcy ofiar wywieziono do komór gazowych Treblinki, tysiące zginęły na ulicach Warszawy, zamordowane okrutnie przez Niemców i ich pomocników. Równocześnie trwały “Akcje likwidacyjne” gett w całej Polsce. Siedlce, Kałuszyn, Lublin, Kraków, Mińsk Mazowiecki, Węgrów, Brzesko Nowe, Radom, Stoczek, Kosów Lacki, Kazimierza Wielka, Miechów, Słomniki, Piaski, Sokołów Podlaski, Rzeszów i Markowa. Lista żydowskiej męki ciągnie się jak wykaz alfabetyczny polskich wsi, miast i miasteczek. Żydzi ginęli wszędzie, ginęli na oczach wszystkich – i wszędzie ginęli w samotności. Niedobitki spędzono do gett wtórnych i obozów pracy. Pozostali w nich głównie młodzi ludzie, bez żadnych złudzeń, gotowi sprzedać drogo swoje życie. Nie mieli wątpliwości. że ostateczne rozwiązanie jest rzeczywiście ostateczne. Że celem Niemców jest unicestwienie narodu żydowskiego.

Wśród Żydów nie było żołnierzy. Byli cywile, chłopcy i dziewczęta, ludzie pełni rozpaczy i determinacji. Powstań żydowskich było tak wiele, jak wiele było nadal istniejących żydowskich skupisk. W getcie warszawskim Żydzi przystąpili do walki zbrojnej, walczyli o każdy dom, o każdą piwnicę, o każdy kąt. Walczyli na różne sposoby: w Białymstoku, tak jak w Warszawie, z bronią w ręku, gdzie indziej, jak w Węgrowie, barykadowali się we własnych domach, a potem ginęli paleni żywcem jak pochodnie. W Krakowie kopali bunkry pod domami. W Brodach z nożami rzucili się na Niemców i ich miejscowych pomocników. W Treblince, Sobiborze i Oświęcimiu gołymi rękami zaczęli zabijać swoich oprawców. Wszędzie ginęli w samotności, a polska ziemia po raz kolejny nasiąknęła żydowską krwią.

Pozostała pamięć. Trudna, niechciana pamięć. Przez dziesięciolecia powstanie w getcie zniknęło z polskiej świadomości, zostało z niej – bez specjalnego wysiłku – wymazane. Z rąk hitlerowskiego okupanta – jak nas zapewniała władza ludowa – ginęli nie tyle Żydzi, ile zwykli polscy obywatele. Niepamięć skażona antysemityzmem towarzyszyła obchodom rocznicy kwietniowej od samego początku.

W czterdziestą rocznicę Powstania Kwietniowego wybrałem się z Ojcem na niezależne obchody zwołane bodajże przez Marka Edelmana. Obok, pod pomnikiem Rapaporta, rocznicę szumnie obchodziła partyjno-wojskowa junta i jej akolici. Nas – a była nas naprawdę garstka – przywitał wówczas szpaler ZOMO-wców. Niektórzy z nich tłukli długimi pałami w plastikowe tarcze, wołając w naszą stronę: “won do Izraela! won do Izraela!”. Obok mnie stała płacząc i trzęsąc się ze strachu, staruszka. Sprawiała wrażenie kogoś, kto w tym samym miejscu, czterdzieści lat wcześniej też patrzył w przerażeniu na uzbrojonych ludzi w mundurach. Wraz z Ojcem bezskutecznie próbowaliśmy chronić ciągniętego do suki przez tajniaków krytyka literackiego Romana Zimanda, który usiłował odczytać jakiś list otwarty. Być może był to list od Marka Edelmana? Nie pamiętam. A kilka ulic dalej biły werble partyjno-wojskowej orkiestry oddającej cześć rzekomej polsko-żydowskiej solidarności w boju. A jeszcze dalej rozciągała się cała Polska, która rocznicę powstania w getcie miała za nic.

Minęło kolejnych czterdzieści lat. Wiele się zmieniło. Polska weszła do Europy i Polacy ze zdumieniem odkryli, że to nie Powstanie Warszawskie lecz właśnie żydowskie Powstanie Kwietniowe rezonuje w pamięci świata i stanowi uniwersalną miarę bohaterstwa i poświęcenia.

Jak tę niewygodną pamięć okiełznać, udomowić; jak wkomponować żydowskie męczeństwo w sferę użytecznych polskich mitów narodowych? Ot, zadanie, z którym borykały się władze demokratycznej Polski – i z którym borykają się dziś autorytarne władze polskich nacjonalistów. Stąd zalew opowieści o rzekomym braterstwie broni, o ogromnej pomocy udzielonej przez polskie podziemie, o społecznej solidarności z ginącymi Żydami. Powszechnie panosząca się pedagogika bezwstydu.

Dziś, w osiemdziesiątą rocznicę powstania w getcie warszawskim, oraz w Yom Ha-Szoa, w Dzień Pamięci Zagłady, powinniśmy pamiętać o niewinnych ludziach ginących w samotności, o ludziach, którzy za jedyną nadzieję mieli to, że ich rozpacz, determinacja i śmierć zostaną zapamiętane przez przyszłe pokolenia. Pamiętajmy o strasznej mocy złowrogich ideologii, różnych -izmów, które dziś – po raz kolejny – podniosły w Polsce swoją okropną głowę. Omińmy z daleka oficjalne obchody, zorganizowane pod patronatem człowieka współodpowiedzialnego za wzrost brunatnej fali, która wszystkim nam dziś podchodzi do gardła.

Prawdziwe upamiętnienie odbędzie się z dala od orkiestr, szarf, kompanii honorowych i słów równie gładkich, jak fałszywych. Obejdźmy rocznicę powstania i Yom Ha-Szoa razem z tymi, dla których cień i pamięć Zagłady są źródłem troski i bólu.

Jan Grabowski

Newsletter

Wpisz poniżej swój e-mail, a nie przegapisz najważniejszych artykułów!