Czy Polacy rzeczywiście ochoczo i masowo pomagali Żydom w czasie II wojny światowej, ratowali ich przed cierpieniem i wspomagali w potrzebie?
„Faszyzm polski, sprzymierzony z antysemityzmem, opanował większość społeczeństwa polskiego. Ich to oskarżamy o to, że w akcji ratowania Żydów Polska nie zajmie tego miejsca, co kraje Zachodniej Europy. Tępota polskich antysemitów, którzy się niczego nie nauczyli, jest winna śmierci setek tysięcy Żydów, których można było uratować na przekór Niemcom” – tak Emanuel Ringelblum pisał w książce, którą opracowywał w ostatnich miesiącach swego życia ukrywając się w bunkrze Krysia.
Jan Remec, który w 1942 r. uciekł z warszawskiego getta i podając się za Aryjczyka pracował u Niemców, dowiedział się, że dzięki temu może jeździć w przedniej części tramwaju. „Mniej ścisku. Wsiadało się przez przednią platformę: <<Nur fur Deutsche>>. To mi dogadzało. Zmniejszało możliwość spotkania dawnych znajomych. Starałem się zawsze wcisnąć w kąt, tak aby nie było mnie widać z wnętrza wagonu. Obok stali Niemcy. Byli nieporównanie mniej niebezpieczni” – pisał w swoich wspomnieniach.
Mniej niebezpieczni od kogo? Od Polaków? Bo nie potrafili odróżnić Żyda od Aryjczyka? A może od takich ludzi, jak żandarm Lolek, który grasował w getcie w Sokołowie Podlaskim? Lolek miał pochodzić ze Śląska. Po wkroczeniu Niemców na te tereny podpisał folkslistę. „Jak kot zwinnie gonił swoje ofiary. Zastrzelenie Żyda nie było dla niego problemem. Lubił pokazywać swoją wyższość i jak dzika bestia polował na swoje ofiary i czyhał na Żydów, którzy potajemnie przez dziury w ogrodzeniu wychodzili z getta, aby zdobyć kawałek chleba” – tak charakteryzował go Simche Polakiewicz, który przeżył sokołowskie getto.
Lolek zabił m.in. pochodzącego z Kalisza Majera Lichtenberga, który nocą przeciskał się przez otwór w ogrodzeniu getta. Na ciele mężczyzny umieścił kartkę z napisem „Wyjście z getta – zatkane”. Innym razem zastrzelił Melecha Fiszera i Jankla Morgensterna, którzy po likwidacji getta wrócili do swych domów po ukryte tam pieniądze. „Pod osłoną nocy bezgłośnie weszli do getta. Szli blisko murów i szybko trafili do swoich domów. Jednak Lolek dosłyszał w grobowej ciszy jakiś podejrzany szelest. Ten doprowadził go do domu Melecha Fiszera. Gdy ten był już przy wyjściu Lolek skierował na niego strumień światła. W tym samym momencie padły strzały. Także Jankiel Morgensztern został zastrzelony, próbując wydostać się z getta. Tej samej nocy Lolek ze swoimi towarzyszami pił za pieniądze zrabowane zamordowanym ludziom” – pisał Polakiewicz.
Oto inna scena opisana przez tego samego autora, do jakiej doszło przy okazji likwidacji sokołowskiego getta.
„Gdy ciężarówki wypełnione po brzegi ludźmi z wielkim hałasem ruszyły w drogę do Treblinki, do bramy getta przyszło dwóch chłopów, prowadząc ze sobą śmiertelnie wystraszoną młodą kobietę. Rozbalowana banda polskich chłopów krzyczała:
– Do getta! Do getta!
Na środku Małego Rynku kazali kobiecie w podartych ubraniach zatrzymać się. Stała załamana, ostatkiem sił trzymała się na nogach. Jeden z chłopów z krzyżem na szyi, który wystawał spod jego rozpiętej koszuli, zdjął czapkę i usłużnym tonem zwrócił się do Niemca z trupią czaszką na mundurze.
– Przyprowadziliśmy Żydówkę, która błąkała się pod drodze między wsiami.
– A co ty radzisz? Co z nią zrobić? – spytał Niemiec drugiego chłopa.
– Ja, panie, już powiedziałem tej Żydówce, gdy szliśmy do getta, że taki już jej los. Dokąd uciekasz? I tak musisz tam pójść, gdzie wszyscy Żydzi poszli”.
Kobieta została zastrzelona.
Inny żydowski uciekinier, Nuchim Perelman, próbował ukryć się w Sokołowie po aryjskiej stronie. „Sokołowskie getto było już zlikwidowane i tylko 100 osób pozostało dla oczyszczenia. Dla zorientowania się w sytuacji chciałem się zatrzymać tam [w Sokołowie – przyp. KM] parę dni, wyszukać sobie mieszkanie i pracę. Przypadkiem spotkałem znajomego Polaka Gwiaździńskiego, urzędnika magistratu w Sokołowie. Zaproponował mi, że wynajmie mi u siebie mieszkanie. Wziął ode mnie 500 złotych zaliczki, ale zwlekał kilka dni z oddaniem mi tego mieszkania i zameldowaniem mnie. Po kilku dniach kazał mi przyjść pod magistrat. Stawiłem się, ale skoro się obejrzałem mignęły mi sylwetki granatowych policjantów, około 5 – 6-ciu, którzy zbliżali się do magistratu. Zmieszałem się wtedy prędko z tłumem i w nocy wyjechałem razem z braćmi do Warszawy”.
Szmul Miedziński wspominał innego Żyda – Icze ze Sterdyni, który przeżył obóz w Treblince, a po wyzwoleniu został zamordowany w Kosowie „przez akowca”. Josek Kopyto w swojej spisanej po wojnie relacji przywołał natomiast nieznanego z imienia „synka Lutermana”, który ukrywał się z siostrą i koleżanką w leśnym schronie. Dwa miesiące przed wyzwoleniem Polacy mieli wrzucić do tego schronu granat. Dzieci zginęły.
Józef Górski, dziedzic Ceranowa w powiecie sokołowskim, tak komentował wojenną rzeczywistość w swoich wspomnieniach: „W samym hitleryzmie dostrzegałem również wiele cech dodatnich. Czyż rasizm, okrojony z nienawiści i pogardy, nie jest do pewnego stopnia usprawiedliwiony? Czy Papuasi australijscy lub Pigmeje z buszu afrykańskiego reprezentują te same walory co człowiek biały lub żółty? (…) Następnie hitleryzm zwrócił całemu światu uwagę na niebezpieczeństwo międzynarodowego żydostwa jako rozsadnika demoralizacji w środowisku aryjskim. Niektórzy chłopi przechowywali u siebie Żydów, za co brali sowite wynagrodzenie. Później, gdy stałe niebezpieczeństwo, na które się narażali, zaczęło im zbytnio ciążyć, ucinali Żydom siekierą głowy. (…) Hołdując ideologii Dmowskiego, uważałem Żydów za wewnętrznego zaborcę, i to zawsze wrogo do kraju diaspory nastawionego. Toteż nie mogłem nie żywić uczucia zadowolenia, że się tego okupanta pozbawiamy, i to rękami nie własnymi, ale drugiego, zewnętrznego zaborcy”.
Górski w specyficzny sposób ustosunkował się też do powojennej informacji o tym, że ofiarami okupacji było 6 milionów Polaków: „Dzisiejsza propaganda uważa Żydów za część narodu polskiego i twierdzi, że Niemcy wymordowali 6 milionów Polaków. Jest to jeszcze jedno zakłamanie w szeregu tych, którymi jesteśmy karmieni. Żydzi nigdy nie byli Polakami. Był to żerujący od wieków na naszym organizmie obcy polip, którego wskutek naszego niedołęstwa nie potrafiliśmy się pozbyć”.
Większość polskich Żydów została zamordowana w czasie II wojny światowej. Zagłada odbywała się w sposób systematyczny i skrupulatny. Była prowadzona i zaplanowana przez Niemców, ale włączyli się w nią przedstawiciele innych narodów, w tym również i Polacy. Wiemy ilu było Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Nigdy nie poznamy jednak liczby Polaków, którzy przyczynili się pośrednio lub bezpośrednio do śmierci swoich żydowskich sąsiadów. Historia ta jest badania i powinna być poddawana szczegółowej analizie. Powinna też stać się wiedzą powszechną – przyswojoną i zaakceptowaną.
Żydzi zostali wyłączeni z polskiej wspólnoty narodowej na wiele lat przed wojną. Wprowadzano kolejne regulacje prawne, mające ograniczyć możliwości ich rozwoju i działania – getto ławkowe, czy numerus clausus. Narodowcy prowadzili bojkot handlu żydowskiego, który powodował ubożenie i emigrację ludności żydowskiej.
Co innego dzisiaj. Narodowcy zapisują żydowskie ofiary wojny do polskości, by zwiększyć tym samym liczbę polskich ofiar. To stąd wzięła się – zupełnie fałszywa – liczba 6 mln Polaków, którzy zginęli w czasie wojny. Jest ona elementem upiornej rywalizacji na cierpienie. W rzeczywistości polskich ofiar było około 4,8 mln, w tym 3 mln Żydów (co oznacza ok. 1,8 mln nieżydowskich ofiar po stronie polskiej). Jak podaje Marcin Zaremba w swojej książce „Wielka Trwoga”, liczba 6 mln ustalona została odgórnie po wojnie przez nakaz Jakuba Bermana, członka Biura Politycznego PZPR. Wszystko dlatego że komuniści nie chcieli przyznać, iż Polaków zginęło mniej niż Żydów.
W Marcu’68 powstawały publikacje podkreślające masowe poświęcenie Polaków dla ratowania Żydów oraz niewdzięczność tych drugich.
Obecna polska polityka historyczna wydaje się być kontynuacją wypracowanych wówczas modeli.
Katarzyna Markusz