Pomimo covidowych restrykcji, w styczniu grupy chasydzkie z Izraela odwiedziły Dynów i Lelów. Czy to zwiastun zmian?
Po wybuchu pandemii liczba chasydów przyjeżdżających do Polski spadła niemal do zera. Jednak w tym miesiącu grupy pielgrzymów można było spotkać w kilku miejscowościach.
2 stycznia ponad stu chasydów – mężczyzn i kobiet – z Izraela modliło się w podkarpackim Dynowie, w rocznicę śmierci Cwi Elimelecha Szapiry. Część z nich udała się później do Ukrainy.
W minioną środę około 30 pielgrzymów – również głównie z Izraela – przybyło na jorcajt w Lelowie. Tym razem nie było Rebbe Arona Bidermana, grupie przewodził rabin Symcha Krakowski. Po modlitwach w ohelu, odbyła się mincha w pobliskiej synagodze.
Dla każdej z tych grup przylot do Polski wiązał się z koniecznością skomplikowanych przygotowań. Ze względu na zakazy sanitarne i ograniczoną sieć połączeń lotniczych, chasydzi musieli wybierać loty z przesiadkami w Stambule i Amsterdamie do Wiednia i Budapesztu, skąd następnie do Polski dotarli samochodami. Próby zebrania większej liczby chętnych i wyczarterowania samolotu skończyły się niepowodzeniem. Duży problem stanowiło zamknięcie hoteli w Polsce.
Spadek liczby chasydów odwiedzających nasz kraj oznacza również utratę dochodu przez polskich przedsiębiorców z branż transportowej i hotelowej i dostawców żywności. Narzekają też mieszkańcy Lelowa, z których niektórzy zasilali domowe budżety wynajmem kwater.
Coraz wyższy procent osób zaszczepionych w Izraelu przeciw koronawirusowi pozwala żywić nadzieję, że ta trudna sytuacja powoli zacznie się zmieniać. Oby ostatnie jorcajty w Dynowie i Lelowie były zapowiedzią poprawy. Kolejnym „sprawdzianem” będzie rocznica śmierci cadyka Elimelecha z Leżajska.
Krzysztof Bielawski