Książka „Dziady i dybuki” Jarosława Kurskiego to podróż w skrzętnie skrywaną historię rodzinny, do której należały postacie nietuzinkowe, mające wpływ na dzieje ludzkości z gaonem z Wilna na czele.
Jonathan Safran Foer we “Wszystko jest iluminacją” – wzruszającej i nieco magicznej książce o poszukiwaniu rodzinnych korzeni – pisał o dziedzictwie, jakie przekazują nam nasi przodkowie. Każdy z nich zawiązywał sobie supełek na sznurku, by pamiętać o czymś istotnym ze swego życia. “Ale najgorzej miały dzieci, choć bowiem na pozór mogłoby się wydawać, że nie zdążyły jeszcze nagromadzić aż tylu nękających wspomnień, świerzbienie pamięci dokuczało im wcale nie mniej niż starszym sztetla. Wlokące się za nimi sznurki nie były nawet ich własne, lecz zawiązane rękami rodziców i dziadków – do niczego nieprzymocowane, luźno zwisały z ciemności”.
Każdy z nas niesie na swoich barkach wspomnienia dziadków, pradziadków i wcześniejszych pokoleń, których nawet nie zdołał poznać. Czasami są to przekazywane w genach traumy i lęki, czasami beztroska i pewność siebie. Składamy się z tych, którzy byli tu przed nami – to oni nas ukształtowali.
Czy potomek wileńskiego gaona może zostać ministrantem? Oczywiście! W tej historii wszystko jest możliwe, a im mniej prawdopodobne, tym bardziej się dzieje. Najpierw ministrant, a później nastolatek zaczytany w dziełach Romana Dmowskiego i noszący w klapie mieczyk Chrobrego. Jarosław Kurski przyznaje się do młodzieńczych fascynacji, czyniąc tym samym swą opowieść jeszcze bardziej niezwykłą.
„Wypuszczaliśmy swe młode pędy i ciągnęliśmy soki z popiołów wojny, nawet o tym nie wiedząc. A gdybyśmy nawet wiedzieli, to i tak by nas to nic nie obchodziło” – pisze. Każda z osób zajmująca się genealogią własnej rodziny, badaniem historii, która była kiedyś w zasięgu ręki, staje w pewnym momencie przed faktem nieodbycia rozmów, które odbyć można było, niezadania pytań, na które odpowiedzi nie ma już kto udzielić. Póki mogliśmy rozmawiać z dziadkami, nie chcieliśmy wiedzieć, co mają nam do powiedzenia. Historia nic nas nie obchodziła, będąc sprawą najmniejszego znaczenia. A potem było już za późno na rozmowy i pytania.
Gdy Oriana Fallaci pisała “Kapelusz cały w czereśniach” – fabularyzowaną rodzinną sagę – co chwila o którymś ze swoich przodków pisała: “kiedy byłam nim/nią”. Podobnie jak Foer miała świadomość ciągłości pokoleń, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Rodzinną przeszłość, zatopioną w trudnych relacjach polsko-żydowskich, odkrywa teraz Jarosław Kurski. Rozwiązanie supełków tajemnic, zaplątanych przez matkę i babcię, wiedzie go do lepszego poznania samego siebie, nie wpływając jednocześnie na poczucie własnej tożsamości. Autor, chociaż dybuki z przeszłości nie dają o sobie zapomnieć, potrafi ułożyć sobie z nimi relacje na własnych warunkach.
Babcia Teodora chciała być Polką, dokonując konwersji na katolicyzm w 1910 r. „Jej akces do polskości był szczery, całkowity, uparty i do końca życia niezachwiany” – pisze Jarosław Kurski. Babką Teodory była Balbina Wilner, po mężu Bernstein, której z kolei dziadkiem był Issachar Berisz, syn Jehudy Lejba, wnuk Elijahu ben Solomona Zalmana – wielkiego wileńskiego gaona. Zalman przeciwny był zarówno żydowskiemu oświeceniu, jak i ruchowi chasydzkiemu. Fascynował go golem, możliwość stworzenia nowej istoty na ludzkie podobieństwo. Jak pisze autor „Dziadów i dybuków”, potomkowie gaona także podjęli eksperymenty na tym polu, ale ich golemem była asymilacja.
Historia ta zaczyna się od matki autora i plotki o jej żydowskim pochodzeniu. Plotki, która wydawała się zupełnie niewinna i bez żadnego znaczenia, dopóki nie wywołała panicznego strachu i obaw o przyszłość. Bycie Żydem nigdy nie wiązało się z neutralnym odbiorem. Tu, w Polsce, często rodziło podejrzenie – o nielojalność, o nieuczciwość, o bycie nie-Polakiem. Wyłączało ze wspólnoty za sam tylko fakt posiadania tej konkretnej puli genowej.
Żydowscy przodkowie Kurskiego wtopili się w polskość, chociaż ta nigdy nie pozwoliła im zapomnieć co o nich myśli. Nie pozwoliła im samodzielnie decydować o własnej tożsamości. Ludwik Bernstein Niemirowski, brat babci autora „Dziadów i dybuków”, jako młody chłopak usłyszał przypadkiem w pociągu rozmowę Polaków, którzy gościli w majątku jego ojca na polowaniu. Kpili ze swego gospodarza i jego żydowskiego pochodzenia, nazywając go „hrabią jerozolimskim”. Sytuacja ta sprawiła, że w czasie krótkiej podróży pociągiem młody Ludwik postanowił porzucić asymilacyjne tradycje rodzinne i wyjechać z Polski.
W Wielkiej Brytanii został Lewisem Namierem, wybitnym historykiem oraz syjonistą. A później również wrogiem Romana Dmowskiego. Znalazł nową ojczyznę, która pozwoliła mu rozwinąć zdolności, chociaż i tam nie obyło się bez zaglądania na drzewo genealogiczne. Antysemityzm był cechą powszechną i uniwersalną w wielu elitarnych kręgach.
To właśnie Namier jest tym dybukiem, który kieruje autorem, dążąc do odkrywania rodzinnej historii. To on steruje jego wieloletnimi badaniami i poszukiwaniami, podrzucając co rusz nowe tropy. Fascynuje i przyciąga na tyle, że matka Kurskiego zaczęła się obawiać, że syn przejdzie na judaizm. Ten szybko ją uspokoił słowami: „W gruncie rzeczy uważam jak twój wujek Ludwik, który mawiał, że <<od księży gorsi są tylko rabini>>”.
Namier z całą pewnością nosił w sobie cząstkę geniuszu swego wileńskiego przodka. Miał nie tylko wpływ na dzieje świata (znacznie wyolbrzymiany przez antysemitów, rzecz jasna), ale też wielu przyjaciół, którzy o tym świecie decydowali. Chociaż z Chaimem Weizmanem, pierwszym prezydentem Izraela, ostatecznie się poróżnił, to ze względu na łączącą ich przyjaźń Weizman odwiedzał grób ojca Namiera w Merano za każdym razem gdy tam przebywał.
„Dziady i dybuki” to opowieść o złożonej polskości, która nie chce się definiować w prostych, prymitywnych endeckich ramach – mimo że zyskują zrozumienie i poklask w większości społeczeństwa. To też historia zawiedzionej miłości do tej polskości, która nierozerwalnie łączyła się z postawami antysemickimi.
Jeden z działaczy żydowskich w 1968 r. mówił: „Nie można kochać kraju, w którym się żyje walcząc”. Żydowscy przodkowie Jarosława Kurskiego kochali ten kraj i uważali go za swój, jednocześnie zdając sobie sprawę z uprzedzeń i stereotypów, jakie – czy nierozerwalnie? – łączą się z Polską. Jeżeli o coś walczyli, to o siebie i prawo do stanowienia o sobie samych. Trudno powiedzieć na ile była to maska zakładana bardziej ze strachu niż z miłości.
Opowieść Jarosława Kurskiego jest boleśnie szczera, miejscami nostalgiczna, zmuszająca do spojrzenia w przeszłość. Jak wtedy, gdy dowiadujemy się o piesku pekińczyku, sympatycznym Czangusiu, oddanym na wojenne przechowanie przez żydowskich właścicieli. Oni nie mieli tyle szczęścia, nikt ich nie przechował. Czanguś miał większe szanse na przeżycie niż jego państwo.
Rozwiązywanie supełków z rodzinnymi sekretami to intymna podróż, do której autor zaprosił czytelników swojej książki. Jestem mu wdzięczna za możliwość wzięcia w niej udziału i niewątpliwą inspirację, jaką stanowi. Warto poznać bliżej Kurskich, Modzelewskich, Sommersteinów i Bernsteinów.
Katarzyna Markusz